Top Gear S23E01 – rozpoczęcie nowej ery bez Clarksona. Takie jak się spodziewałem

Ten moment musiał w końcu nadejść – pierwszy odcinek Top Gear bez Clarksona, Hammonda i Maya wyemitowany został na antenie BBC. Teraz już śmiało możemy oceniać jak zmiany w programie wpłynęły na jego jakość.

Nie byłem zachwycony odejściem trójki starych prezenterów w pierwszej połowie 2015 roku – w mojej opinii Top Gear powinno zakończyć się właśnie w tym okresie. Jednocześnie rozumiałem decyzję BBC, że ich program motoryzacyjny to zbyt duża marka, by pozwolić jej tak po prostu przestać istnieć. Dlatego do odcinka, który inaugurował 23 sezon podchodziłem z optymizmem.

Który zupełnie wyparował

Prześledźmy program od samego początku, ponieważ w ten sposób najłatwiej będzie ocenić poszczególne elementy. Na pierwszy ogień intro, które osobiście bardzo mi się spodobało. Czuć w nim ducha starej wersji programu, a przy tym wygląda nowocześnie i ma swój styl. Czas pryska w momencie, gdy Chris Evans zapowiada zawartość odcinka – jest tak jak za dawnych dobrych czasów u Clarksona, tylko ponieważ widzowie nie mają żadnej więzi z nowymi prowadzącymi (a wręcz są do nich wrogo nastawieni), brzmi to strasznie sztucznie.

Nowe Top Gear - studio

Później pojawia się studio i zaczyna się dramat. Chris Evans ma styl zupełnie inny, niż starzy prowadzący, co nie byłoby wielkim problemem, gdyby nie był on tak szalenie irytujący. Bieganie, skakanie, silenie się na „robienie show” – to nadaje się do jakiegoś lekkiego programu na MTV, a nie do programu z taką tradycją. Dodatkowo żarty Evansa są niestety mało śmieszne. Właściwie tylko „pojazd” po Clarksonie w sprawie cateringu był, chociaż trochę niesmaczny, to również odrobinę zabawny. Właśnie w stylu Jeremy’ego, który też nie stronił od żartów z innych osób ze świata show biznesu. Poza tym nudził, albo wkurzał – a to najgorsza kombinacja emocji dla twarzy programu.

Drugi prezenter, czyli Matt LeBlanc, też nie był zachwycający, ale na jego plus możemy zaliczyć fakt, że nie irytował. Przyjemny koleś, który może nie jest przesadnie zabawny, ale przynajmniej nie stara się na siłę taki być.

Top Gear - Chevrolet Corvette Z06

Techniczne mistrzostwo

Top Gear wybijało od lat w kilku aspektach, a jednym z nich była jakość prezentowanych materiałów. Tego, zgodnie z moimi przewidywaniami, w S23E01 nie zabrakło. Początkowy materiał, czyli pojedynek Dodge Viper vs Chevrolet Corvette Z06 to prawdziwa uczta dla oczu. Wspaniałe ujęcia i montaż sprawiały, że nawet Chris Evans przestał irytować. Sabine Schmitz, również obecna w tym teście, moim zdaniem dostała zbyt mało czasu antenowego, aby można było o niej coś więcej powiedzieć. Na razie będę kojarzył ją tylko z dwóch uciętych przekleństw na antenie.

Również kolejny materiał, który poświęcony został modelowi Ariel Nomad, zachwycał pod względem technicznym od A do Z. Nie był specjalnie wciągający, ale Matt LeBlanc, podobnie jak w studio, nie wkurzał, przyjemnie opowiedział o testowanym samochodzie, a podczas prezentacji paparazzi był naprawdę pomysłowy, przedstawiając ich jako bezwzględne, czarne charaktery. „Zagrało” to jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest on gwiazdą w Hollywood.

Top Gear - Ariel  Nomad

Później pojawiły się gwiazdy w samochodzie za rozsądną cenę. Przerobienie toru na rallycross to fajny pomysł, ale reszty nie będę specjalnie komentował, bo dla mnie ten segment w Top Gear nigdy nie był zbyt potrzebny. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.

Na koniec zostało to, co najgorsze, czyli pojedynek UK vs USA z udziałem dwójki prowadzących. Z jednej strony wzorowany na starym Top Gear (różne wyzwania, niezbyt poważne), a z drugiej zupełnie zrywający z tym, na czym „challenge” kiedyś polegały. Pomaganie sobie nawzajem, przejechanie kilkuset kilometrów Reliant Robinem bez dachowania? Szanujmy się. To bym jeszcze wybaczył, ale niestety sam materiał jest nudny, nieśmieszny i nie ma specjalnie sensu. Takie jeżdżenie, które do niczego nie prowadzi. No… czasami prowadziło do poczucia zażenowania.

Top Gear - sezon 23, odcinek 1

Prosimy się śmiać

Podsumowując, nowe Top Gear to moim zdaniem totalna klapa. S23E01 zwyczajnie mnie wynudził, miejscami zirytował. Twórcy moim zdaniem popełnili kilka kardynalnych błędów, które wpłynęły na taki stan rzeczy. Po pierwsze – zatrudnili Evansa. Nie wiem jakim cudem on został twarzą tego programu. Po drugie – postanowili kurczowo trzymać się formuły starego programu, na co zwyczajnie nie mają potencjału. W książce „Top Gear od środka” Richard Porter wspominał o „lądowaniu na nieśmiesznym księżycu”, czyli sytuacji, w której żart okazuje się niewypałem i po jego wypowiedzeniu nikt się nie śmieje, mimo że w zamyśle powinien. Clarkson i spółka idealnie dobierali dowcipy, przez co takie sytuacje się praktycznie nie zdarzały.

W nowym Top Gear dokładnie czuć teksty, w których publiczność w studiu, albo widz przed telewizorem powinni się zaśmiać. Tylko że nikt się nie śmieje, co zwłaszcza podczas segmentów w studiu robi dramatyczne wrażenie. Kolejnym złym wyborem jest zostawienie wyzwań, gwiazdy w samochodzie za rozsądną cenę – to się sprawdzało, gdy prowadzącymi był Clarkson, Hammond i May. Teraz nie.

Top Gear - Evans LeBlanc

Dawno w telewizji nic mnie tak nie rozczarowało jak Top Gear S23E01, chociaż, tak jak napisałem w tytule tego wpisu, spodziewałem się właśnie takiego programu. Genialnego technicznie, ale słabego merytorycznie. Nie byłem przygotowany jednak na tak niski poziom. Zamiast czegoś nowego mamy nieudolne próby kopiowania legendy. A wystarczyłoby pójść swoją drogą, tak jak edycja USA, która na początku też naśladowała koncepcję wersji UK, ale szybko od tego odeszła i stworzyła swoją tożsamość. Tego właśnie Evansowi i LeBlancowi brakuje. I dlatego nie wróżę im zbyt dużego sukcesu, zwłaszcza na jesieni, kiedy będą mieli konkurencję w postaci The Grand Tour.

5 KOMENTARZE

Najnowsze teksty

Volvo XC40 Recharge Twin Engine – TEST

Volvo XC40 Recharge to pierwszy, w pełni elektryczny model Volvo, który jednak bazuje na spalinowym SUV-ie tego producenta. Zastosowany...